Menu
A+ A A-

Pomoc na wagę franka Wyróżniony

Pomoc na wagę franka

Trzeba było doznać niewątpliwego szoku, jakim stało się uwolnienie kursu szwajcarskiej waluty, by rozpocząć debatę, którą za sobą ma już wiele europejskich krajów. I nie mam tu na myśli debaty o tym, czy i w jaki sposób pomagać kredytobiorcom, których dług wobec banków urósł z dnia na dzień o ogromne sumy.

O wiele ważniejsza i celowa jest dyskusja nad systemowymi rozwiązaniami, które uwzględnią nawet najmniej prawdopodobne scenariusze. Bo nawet dla wytrawnych ekonomistów skok kursu franka szwajcarskiego był sporym zaskoczeniem. A mitem jest, że interesy banków i kredytobiorców to ogień i woda. Wręcz przeciwnie – są one tak ściśle powiązane, że próby przeciwstawiania ich muszą prowadzić na manowce.

Nie jestem wyznawcą teorii o złych bankach i biednych, wprowadzanych w błąd kredytobiorcach. Nie podobają mi się również tezy, że jeśli ktoś nie jest w stanie spłacić kredytu, to jego problem – mógł nie zaciągać pożyczki. Szczególnie, że oba te skrajne stanowiska bywają uzasadniane nie merytorycznie, a ideologicznie. I oba są bardzo szkodliwe dla całej gospodarki.

Jeśli ktoś, komu pożyczyłem pieniądze, nie jest w stanie spłacić ich w terminie, to nie jest to tylko jego problem. Oczywiście, mogę podać go do sądu, nasłać komornika, nie przejmować się żadnymi wyjaśnieniami. Tylko, jeśli faktycznie nie ma pieniędzy, to w najlepszym wypadku po długich korowodach i wielu latach odzyskam najwyżej część należności. Znacznie lepiej usiąść do stołu i znaleźć akceptowalne dla obu stron rozwiązanie. Jasna sprawa – umów należy przestrzegać, lecz nadmierny formalizm może przynieść niepowetowane szkody.

I z tego punktu trzeba patrzeć na problem umów kredytowych. Nie można rzecz jasna zawężać rozwiązań tylko do kredytów w CHF – byłoby to zupełnie nielogiczne. Złe byłoby też uleganie pokusie poddaniu umów nadmiernej ingerencji państwa. Często narzekamy przecież na zbytnie wtrącanie się urzędników w sferę gospodarki, a chcemy, by państwo wkraczało w sferę swobody umów. Należy tworzyć mechanizmy, które w przypadku alarmującej sytuacji pozwolą rozwiązać problemy, ale nie kosztem wszystkich podatników.

Spośród wszystkich pomysłów, które przewinęły się w ostatnich tygodniach, najciekawszy i najbardziej rozsądny wydaje się pomysł prezydenta Komorowskiego. Chce on stworzenia funduszu restrukturyzacji kredytów hipotecznych, który miałby wesprzeć kredytobiorców znajdujących się w trudnej sytuacji. Oczywiście – nie tylko frankowiczów. Istotne, że byłaby to pomoc, danie czasu na złapanie oddechu, a nie przejęcie zobowiązań. Pożyczkobiorca po tym, jak stanie na nogi, będzie tę pomoc musiał spłacić. Podobne rozwiązanie, jak w przypadku przedsiębiorstw, które, zagrożone upadłością, mogą skorzystać z pewnych programów naprawczych.

Otwarte pozostaje pytanie, kto taki fundusz miałby finansować. Prezydent chciałby, by zrzuciły się banki. Co jednak, gdy banki nie będą skłonne wykładać pieniędzy na ten cel? Czy rząd zmusi je do tego ustawą, ryzykując wojnę na linii politycy-bankowcy? Czy też fundusz w dużej mierze sfinansują nasze podatki? Warto jak najszybciej zastanowić się nad tą, zasadniczą dla projektu, kwestią.

Zastrzeżenia budzi pomysł, by na pomoc mogli liczyć tylko kredytobiorcy, którzy za pożyczone środki kupili lokal o określonym metrażu. A przecież problemy finansowe nie zależą od tego, czy mieszka się w kawalerce, czy w domu. Fundusz restrukturyzacyjny nie powinien być pomocą dla najmniej zamożnych, ale stwarzać szansę wyjścia z kłopotów – które są kłopotami zarówno kredytobiorców, jak i banków. Poza tym kwota kredytu nie zależy od metrażu mieszkania, bowiem kredyt na 100% kosztów kawalerki może być większy, niż na 20% wartości domu. Nie tędy droga!

Prezydencki projekt to rozwiązanie, które ma szansę zyskać poparcie różnych opcji politycznych. Jest dalekie od populizmu, lecz nie wiem, czy w roku dwóch ważnych wyborów nie będzie to przeszkodą...

Powrót na górę

Mapa strony

Biznesciti.com

O biznesie

Przydatne linki

O nas