Menu
A+ A A-

Polisy inwestycyjne, czyli jak stracić zainwestowany kapitał Wyróżniony

Polisy inwestycyjne, czyli jak stracić zainwestowany kapitał fot. sxc.hu

Atmosfera niepewności o losy przyszłych emerytur stanowi podatny grunt do poszukiwania alternatywnych możliwości zabezpieczenia naszej przyszłości finansowej. To, że coraz więcej osób o niej myśli, jest niewątpliwie pozytywnym sygnałem świadczącym o stopniowo podnoszącym się poziomie ekonomicznej świadomości rodaków. Szkoda tylko, że wiele decyzji w tym zakresie podejmowanych jest z naruszeniem absolutnych podstaw już nawet nie tyle wiedzy finansowej, lecz wręcz zdrowego rozsądku.

Szczególnie kontrowersyjnym zagadnieniem dotyczącym tej materii w ostatnich latach jest problem tzw. polis inwestycyjnych. Nie jest to produkt nowy, bowiem polisy inwestycyjne oferowane są na polskim rynku od wielu lat, będąc specyficznym połączeniem ubezpieczenia na życie i inwestowania środków pieniężnych. Przyjmują zwykle formę programów z regularnymi wpłatami (w ramach których klient systematycznie zobowiązuje się do wpłacania określonej kwoty), albo produktów, gdzie wpłata ma charakter jednorazowy. Wspólną cechą jest długoterminowy horyzont inwestycji sięgający nierzadko dziesięciu czy nawet piętnastu lat. Przez doradców finansowych klienta polisy przedstawianie są zwykle jako alternatywa dla lokaty bankowej, dająca szansę na wyższy zysk.

Wszystko wygląda z pozoru prosto i niewinnie. W czym tkwi zatem problem? Pierwszy kruczek tkwi w tym, że spora część wpłaconych środków na polisę inwestycyjną przeznaczona zostanie na opłaty administracyjne i prowizję sprzedawcy. Drugi – przy najczęściej sprzedawanych programach klient zobowiązuje się do dokonywania regularnych wpłat, a przy ich braku umowa jest zrywana. I wreszcie po trzecie: z polisy nie można wypłacić środków przed zakończeniem horyzontu czasowego inwestycji. Z połączenia tego wszystkiego wyłania się prawdziwy obraz zagrożenia.

Oto klienta (często nie poinformowanego właściwie, że umowa, do której przystępuje, zobowiązuje nie tylko do jednorazowej wpłaty, ale do wpłacania pieniędzy co roku przez szereg lat), który zapragnie z różnych względów zerwać przed czasem umowę czeka przykre zaskoczenie. W przeciwieństwie do lokaty bankowej, gdzie zerwanie umowy powoduje tylko utratę odsetek, w przypadku polis inwestycyjnych dobrze będzie, jeżeli klient w ogóle dostanie z powrotem choćby to, co wpłacił. Powodem są absurdalnie wygórowane opłaty likwidacyjne, które powodują, że zakończenie umowy przed czasem powoduje nie tylko utratę zysków, ale także znaczącej części, a niekiedy nawet całości wpłaconych środków. Jedna z instytucji, mniejsza o nazwę, pobiera nawet 99% opłaty za likwidację polisy w trakcie dwóch pierwszych lat trwania umowy! W tę pułapkę wpadają czasem nawet klienci z grubsza rozumiejący konstrukcję produktu, niespodziewający się jednak, że sytuacja życiowa wkrótce zmusi ich do zmiany zamierzeń i sięgnięcia po zgromadzone w ramach polisy inwestycyjnej środki.

Dlaczego problem pojawił się teraz, skoro produkty te znane i sprzedawane są w Polsce od lat? W ostatnim czasie trafiły one bowiem na bardzo podatny grunt. Z jednej strony niskie oprocentowanie lokat zachęca klientów do szukania produktów oferujących wyższe stopy zwrotu, a przynajmniej marzenia o nich. Z drugiej strony polityka instytucji finansowych nastawiona na agresywną, często wręcz nachalną sprzedaż prowadzi co rusz do manipulowania informacjami przy sprzedaży produktów finansowych, co pozwala zdobywać klientowi w gruncie rzeczy nieświadomych ryzyka. Tym bardziej, że produkt pod nazwą polisy inwestycyjne można bardzo ładnie „opakować" sygnalizując na malowniczych wykresach oszałamiające perspektywy zysków, uzyskania stabilnego zabezpieczenia przyszłej pozycji finansowej, jak też kusić unikaniem podatku od dochodów kapitałowych w trakcie trwania inwestycji.

Polisy inwestycyjne dziś to taka tykająca bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć. Kwoty ulokowane w tej formie inwestowania przez Polaków są bowiem ogromne. W świetle danych Polskiej Izby Ubezpieczeń, takie umowy takie mogą obejmować już nawet 5 mln osób, a suma zaangażowanych tam środków może sięgnąć 40-50 mld zł. Przy tym dobrze znana afera Amber Gold (około 10 tys. osób wciąż domaga się zwrotu ponad 600 mln zł), to jak sprawa za włamanie do warzywniaka. Zresztą w sprawie polis pojawiają się już pierwsze pozwy sądowe składane przez uważających siebie za pokrzywdzonych klientów, kierowane przeciwko szeregu znanym na rynku instytucjom finansowym. O tym, że są do tego konkretne podstawy może zachęcać majowy wyrok sądu Sądu Okręgowego w Warszawie nakazujący zwrot 600 tys. zł jednej z klientek Towarzystwa Ubezpieczeniowego AXA Życie, pobranych w ramach opłaty likwidacyjnej za wcześniejsze rozwiązanie czterech polis inwestycyjnych. Co warte odnotowania ubezpieczyciel przyznał się do winy i nie zamierza się odwoływać od wyroku. Podobna w wymowie była zresztą styczniowa decyzja Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów nakładająca na Getin Noble Bank 6,7 mln zł kary za bezprawne wprowadzanie w błąd swoich klientów zawierających umowy o długoletni produkt inwestycyjno-oszczędnościowy. W uzasadnieniu Urząd stwierdził, że klienci banku nie byli w rzetelny sposób poinformowani o ryzyku inwestycji, wysokich kosztach transakcji, a przede wszystkim o tym, że w sytuacji wcześniejszej rezygnacji z ubezpieczenia mogliby stracić zgromadzone środki.

Aby przeanalizować problem związany z polisami inwestycyjnymi trzeba odnieść się równolegle do dwóch spraw: uczciwości doradców finansowych oraz dramatycznie niskiej świadomości osób na temat specyfiki produktów finansowych. Zacznijmy od tej pierwszej kwestii. Wizerunek przedstawicieli instytucji finansowych sprzedających produkty inwestycyjne z roku na rok jest coraz gorszy. Z jednej strony trudno zaprzeczyć, że dość często różnej maści doradcy finansowi nastawieni są tylko na agresywną sprzedaż. Nie obchodzi ich, czy ktoś potrzebuje danego produktu, czy jest on dobrze dopasowany, czy w ogóle ma sens. Czasem nawet nie wiedzą, co sprzedają, choć doskonale wiedzą, ile mają prowizji od każdej zawartej umowy. Istota budowania skutecznych relacji z klientem sprowadza się wtedy tylko do przekazywania w trakcie sprzedażowej rozmowy informacji, które klient chce usłyszeć, tzn. perspektywa wysokich zysków, bezpieczeństwo transakcji, bez względu na to, czy jest to zgodne ze stanem faktycznym, czy też nie.

Wyłania się z tego ogólnie dość ponury obraz postawy reprezentowanej przez doradców finansowych. Aby jednak nie wyciągać pochopnych wniosków warto na tę sprawę spojrzeć z szerszej perspektywy. Ujmując rzecz obrazowo wejdźmy w skórę młodego, gotowego ona wszystko człowieka świeżo lub kilka lat po studiach (bo takie osoby najczęściej znajdują zatrudnienie w tej branży), która dostaje w banku lub innej instytucji finansowej wyznaczone zadanie sprzedaży określonej wartości produktów finansowych. Przed chwilą otrzymaliśmy przeszkolenie i instrukcje od mocodawców jak agresywnie sprzedawać produkty, na charakter których nie mamy przecież żadnego wpływu. I wtedy w naszym umyśle może zrodzić się dość dramatyczny dylemat: sprzedawać produkty, które są niekorzystne dla klienta, bo tak wymaga pracodawca i dobrze na tym przy okazji zarobić, czy uczciwie informować klienta o szansach i zagrożeniach, co siłą rzeczy negatywnie odbije się na wynikach sprzedażowych a konsekwencji będzie oznaczać dla nas marniutką pensję lub wręcz rychłą utratę pracy? Żeby sprawa była zupełnie jasna: poprzez powyższy wywód nie zamierzam bronić niewątpliwie nagannej postawy sprzedawców usług finansowych. Tym niemniej warto zauważyć, że problem tkwi głębiej i dotyczy raczej ogólnej polityki władz banków, instytucji finansowych i ich właścicieli, bo to oni przecież wyznaczają plany sprzedażowe i zasady premiowania pracowników, które dziwnym trafem dla produktów typu polisy inwestycyjne są znacznie wyższe niż dla tradycyjnych lokat bankowych...

Oceniając co najmniej z niesmakiem działalność przedstawicieli instytucji finansowych nachalnie sprzedających polisy inwestycyjne, nie można również pomijać lekkomyślności klientów. Zadziwiająca jest bezgraniczna ufność osób marzących o pomnożeniu posiadanego kapitału w bezinteresowną pomoc różnego rodzaju sprzedawców usług finansowych. Przerażające jest wciąż powszechne przekonanie, że na sprawach finansowych nie trzeba się znać, bo w razie czego Państwo (czyli kto?) powinno nas zabezpieczyć przed nieuczciwymi praktykami instytucji finansowych. Stare dobre porzekadło mówi umiesz liczyć, licz na siebie. A do tej prawdy warto dodać kolejne, może brutalne, ale za to proste w przekazie przesłanie: zanim zaczniesz inwestować, naucz się czytać (zwłaszcza umowy). A to drugie w naszym społeczeństwie, czytającym znikome ilości książek w przeliczeniu na osobę, zaczyna być wyzwaniem nie lada...

dr Tomasz Kopyściański
wykładowca WSB we Wrocławiu, kierownik merytoryczny
studiów podyplomowych Akademia inwestowania

Powrót na górę

Mapa strony

Biznesciti.com

O biznesie

Przydatne linki

O nas