Menu
A+ A A-

Pawlak: Kiepskie oprocentowanie lokat oszczędzającym nie straszne Wyróżniony

Od końca maja ub. roku, tj. od chwili, gdy tzw. stopa referencyjna ogłaszana co miesiąc przez Radę Polityki Pieniężnej przy NBP, sięgnęła niemal dna i zatrzymała się na poziomie zaledwie 0,1 proc Od końca maja ub. roku, tj. od chwili, gdy tzw. stopa referencyjna ogłaszana co miesiąc przez Radę Polityki Pieniężnej przy NBP, sięgnęła niemal dna i zatrzymała się na poziomie zaledwie 0,1 proc Photo by Annie Spratt on Unsplash

Od końca maja ub. roku, tj. od chwili, gdy tzw. stopa referencyjna ogłaszana co miesiąc przez Radę Polityki Pieniężnej przy NBP, sięgnęła niemal dna i zatrzymała się na poziomie zaledwie 0,1 proc. odkładanie na lokatach oszczędności przez indywidualnych ciułaczy straciło sens.

Biorąc pod uwagę stałą, utrzymującą się na poziomie ok. 3-proc. inflację, oraz tzw. podatek Belki (19 proc. odliczanych od odsetek) lokaty, oprocentowane w skali rocznej na poziomie ułamka procentowego, stały się niestety jedynie okazją do systematycznej utraty wartości trzymanych w nich oszczędności.

Niemal zerowa stopa referencyjna stanowiła w sumie mniejsze zło, na które zdecydowała się przed niespełna już rokiem większość RPP w obliczu rozwijającej się pandemii koronawirusa.

Rada uznała wówczas, że w obliczu lockdownu gospodarki priorytetem powinno być ułatwienie kredytodawcom spłacania rat zaciągniętych przez nich kredytów poprzez zmniejszenie wysokości rat. Chodziło nie tylko o kredytodawców indywidualnych, ale i niemogące działać firmy, które nie mogły - z powodów od nich przecież niezależnych - wypracowywać jakichkolwiek dochodów, a wszelka pomoc ze strony państwa (Tarcze antykryzysowe i finansowe) z reguły zaspokajała jedynie w minimalny sposób bieżące potrzeby biznesu. A i to nie wszystkich zamkniętych w obliczu pandemii branż.

Stopy procentowe przez ustalane przez RPP stanowiły zresztą historycznie odbicie aktualnej sytuacji gospodarczej z uwzględnieniem panującej inflacji. Jeszcze w 1998 r. stopa referencyjna sięgała poziomu 24 proc. Następnie spadała: na początku 2002 r. - do 10 proc., 3,5 proc. - w 2010 r., 1,5 proc. - w 2015 r. i wreszcie 1 proc. w marcu ub. roku.

Co zatem ma w tej sytuacji robić Kowalski posiadający kilkuset- - kilkutysięcznozłotowe oszczędności, jeśli nie zamierza ich tracić, a przeciwnie chciałby je w jakiś (legalny) sposób pomnażać?
Stosunkowo wysokie zyski może rzecz jasna obecnie przynieść umieszczanie posiadanych środków np. w kupno mieszkania lub w grę na giełdzie czy grę na tzw. instrumentach pochodnych (opcjach, kontraktach terminowych (futures i forward), swapach czy warrantach), kryptowalutach (bitcoinach) itd. Ten ostatni sposób zdecydowanie odradzam. Jak w opublikowanym w styczniu ostrzeżeniu przypomniała Komisja Nadzoru Finansowego „rynek kryptowalut oraz kryptoaktywów charakteryzuje się wysoką zmiennością”. Np. bitcoin (BTC) 26 stycznia 2017 r. kosztował około 900 dol., 17 grudnia 2017 r - ok. 19.160 dol. Niecały rok później, w dniu 14 grudnia 2018 r. jeden BTC kosztował około 3.200 dol. - przez rok tracąc więc na wartości niemal 16 tys. dol. Oznacza to wzrost wartości w ciągu jednego roku o około 2.128%, a następnie spadek wartości o około 81% w kolejnym.

Co więcej, „osoby, które planują swoje inwestycje, powinny pamiętać o tym, że rynek kryptowalut nie jest w Polsce rynkiem regulowanym ani nadzorowanym. KNF nie licencjonuje, nie nadzoruje ani nie wykonuje żadnych innych uprawnień władczych w odniesieniu do działalności w zakresie obrotu kryptowalutami”.

Także w styczniu brytyjski Financial Conduct Authority - Urządu Nadzoru Finansowego - ostrzegł, że inwestycje i produkty pożyczkowe związane z kryptowalutami wiążą się z „bardzo wysokim ryzykiem”. „Jeśli konsumenci inwestują w tego typu produkty, powinni być przygotowani na utratę wszystkich pieniędzy”.

Porzućmy więc kryptowaluty czy instrumenty pochodne. Także gra na giełdzie obarczona jest sporym ryzykiem utraty zainwestowanych środków. Z kolei inwestowanie na rynku nieruchomości, choć może wiązać się - zwłaszcza w ostatnim roku - z niemałymi zyskami, wymaga dysponowania co najmniej kwotami kilkusettysięcznym, jeśli nie milionowymi.

Pomniejszym ciułaczom pozostaje więc bezpieczne, choć nieprzynoszące zbyt dużych zysków, inwestowanie w obligacje Skarbu Państwa. Ich emitent, ministerstwo finansów, oferuje różne rodzaje tych papierów, o terminach wykupu 3-miesięcznym, 2-, 3-, 4- i 10-letnim.

Największą popularnością cieszą się od miesięcy obligacje 3-miesięczne. Nabywcy indywidualni przeznaczyli na ich zakup w całym kraju kwotę prawie 1,5 mld zł. Zainteresowaniem cieszyły się również obligacje 4-letnie (wykupiono je za ok. 1 mld zł). Istotne są warunki ich oprocentowania. Te 3-miesięczne - oprocentowane są na poziomie 0,5 proc. w skali roku, zaś oprocentowanie 4-letnich oparte jest o inflację (wg stopy inflacji ogłaszanej przez GUS). W pierwszym roku oszczędzania wynosi 1,3%. Zaś w kolejnych latach jest równe inflacji oraz stałej marży wynoszącej 0,75%. Uwzględniając nawet podatek Belki inwestowanie w obligacje gwarantuje więc minimalny zysk, przewyższający aktualny poziom inflacji.

Według marcowej projekcji NBP, obniży się ona nieco poniżej 3 proc. w roku 2022, po czym ponownie wzrośnie, nie wychodząc jednak powyżej górnej granicy dopuszczalnych odchyleń od celu NBP (3,5 proc. r/r). - Nie spodziewamy się zmiany stóp procentowych NBP do końca 2022 r. - napisał w komentarzu Paweł Durjasz, Główny Ekonomista PZU.

Kto może - niech zatem oszczędza, byle w bezpieczny sposób.

Powrót na górę

Mapa strony

Biznesciti.com

O biznesie

Przydatne linki

O nas